- Nikt nie chce oglądać dyscypliny, w której wygrywa jedno państwo – zauważył szef marketingu norweskiego banku DNB Jacob Lund. Czy biegi narciarskie czeka zapaść?
fot. Norwescy kibice na mistrzostwach świata w Falun rozłożyli swoje miasteczko.
Ta dyskusja trwała przez cały sezon, a jej apogeum nastąpiło podczas Mistrzostw Świata w narciarstwie klasycznym w Falun. Norwescy biegacze sięgnęli w Szwecji po czternaście medali, z czego aż dziewięć ze złota. Rodacy Bjoerna Daehlie (występujący zresztą w odzieży sygnowanej jego nazwiskiem) do sukcesów z Lugnet Areny dołożyli tej zimy jeszcze dwie Kryształowe Kule, dublet w cyklu Tour de Ski, a ponadto triumfy w pucharowej klasyfikacji sprinterskiej i Pucharze Narodów. Wyjątek stanowiła jedynie wygrana Szwajcara Dario Cologni w rankingu długodystansowym. Ale u pań i tak wygrała Marit Bjoergen. Więc fiordowy akcent został zachowany. To miał być i był rok ekipy wikingów, którzy bardzo chcieli spłatać figla gospodarzom najważniejszej imprezy sezonu. Wynik 14:9 w śnieżynkach FIS z pewnością takim figlem był. Ale nie do końca spodobało się szefowi marketingu w banku DNB, który od lat w norweskie narciarstwo pakuje miliony koron.
- Jeżeli norwescy biegacze i biegaczki wciąż będą tak odstawać od rywali, rynek narciarski może się gwałtownie zatrzasnąć. Taka sytuacja pozytywnie odbierana jest tylko w naszym kraju. Pozostali mogą się szybko zniechęcić i zrezygnować. A to byłaby katastrofa – ostrzega na łamach portalu Thelocal.no Jacob Lund. Jedna z najbardziej wpływowych osób w tamtejszym sporcie zauważa, że różnica w budżetach poszczególnych państw staje się „finansowym dopingiem”. Pejoratywne określenie najlepiej pokazuje przepaść, nad którą stoją dziś światowe biegi.
Lund: - Nikogo nie interesują międzynarodowe mistrzostwa Norwegii. Tymczasem krajowa federacja już teraz jest w stanie przebić finansowo wszystkie inne, a sponsorzy gotowi dać jeszcze więcej ustawiają się w kolejce do współpracy. Balon może jednak pęknąć. I to nie w Norwegii. W krajach, które próbują nas dogonić.
Specjalista banku DNB wciąż za jeden z głównych rynków dla narciarstwa uważa Niemcy, w których od lat oglądalność Pucharu Świata stoi na wysokim poziomie. Tylko to determinuje firmy takie jak BMW, Milka czy Ruhrgas do łożenia pieniędzy na reklamę podczas zawodów. Może jednak dojść do sytuacji, w której zainteresowanie niemieckich fanów zacznie spadać. A to, zgodnie z efektem domina, zmusi marki do wycofania się ze współpracy z FIS. - Najgorszą wiadomością dla międzynarodowych sponsorów jest, gdy w krajach transmitujących wydarzenie spada oglądalność. Europejskie firmy szybko wyczują, że przestaje im się to opłacać – uważa Lund.
Jak czytamy w Thelocal.no, „przed Pucharem Świata podejmowano już dyskusję o nałożeniu ewentualnych ograniczeń dotyczących sum, które mogą być przeznaczane na jednego zawodnika w ciągu roku. Takie rozwiązanie miałoby ograniczyć dominację Norwegii.” Ale czy to nie przesada?
KOMENTARZ:
Nakładanie ograniczeń finansowych zabije jakikolwiek rozwój sportu. Nie od dziś wiadomo, że zawodowstwo w XXI wieku oznacza górę pieniędzy, doskonałe odżywki, a w niejednej dyscyplinie i nieczyste zagrywki, których nigdy nie dościgną kontrolerzy. Niestety. Żeby wygrywać, trzeba być przed innymi i w niedalekiej przyszłości zapewne balon pęknie. Doskonałym przykładem „financial dopingu” jest piłka nożna, w której jeden (!) zawodnik kosztuje tyle, co zbudowanie nowoczesnego stadionu. Biegom do takich odkształceń rzeczywistości jeszcze daleko. I nie powinno się na Norwegów złościć, że dbają o swój sport narodowy. Nie słyszałem, żeby podobne debaty miały miejsce przy okazji koszykówki, gdzie od lat trwa hegemonia Amerykanów. Tak po prostu jest. A że nudno? Kwestia umowna. Jak rywali lał Małysz, jakoś nam to nie przeszkadzało.
Michał Chmielewski