val mustair

Biegniesz, a tu skok. W Val Mustair organizatorzy etapu Tour de Ski postanowili uatrakcyjnić nieco wtorkową tras sprintu. Czy to krok w dobrą stronę?

 

Biegacze narciarscy, którzy przyjechali do rodzinnej miejscowości Dario Cologni, byli mocno zdziwieni, gdy na oględzinach trasy wtorkowego sprintu dostrzegli... skocznię. Niewielki próg umieszczony został tuż za zakrętem i wielu rywalizującym w Tour de Ski zawodnikom sprawił nie lada niespodziankę. I chociaż nie dało się na „hopce” pobić wyniku Johana Remena Evensena (246,5 metra - przyp. red.), znaleźli się tacy, którzy w próbach naśladowania mitycznego Dedala lot swój skończyli niczym Ikar.

 

Jednym z poszkodowanych był Perry Olsson – serwismen najlepszej po trzech etapach cyklu Marit Bjoergen. Jak wynika z informacji Telewizji Polskiej, zaliczył on upadek i w najbliższym czasie wielokrotna mistrzyni świata będzie musiała sobie radzić bez jego pomocy. - Ucierpiały mięśnie pleców. Zaryzykowałem i nie wyszło mi to na zdrowie – powiedział Szwed TVP. Zadowolona z dziwnej modyfikacji nie była też najlepsza Polka Justyna Kowalczyk, dla której sprint techniką łyżwową wymagający jest nawet bez dodatkowych udziwnień. - Nie wiedziałam, że coś takiego może mnie spotkać na trasie. Na dużej szybkości nagle mi się skoczyło, a telemarku – żartuje mistrzyni olimpijska z Soczi – to ja nie umiem.

 

Kowalczyk w rozmowie z Aleksandrem Dzięciołowskim zauważa, że coraz częściej próbuje się robić coś, co zachęci kibiców do oglądania, co będzie bardziej widowiskowe. Twierdzi jednak, że Tour de Ski nie jest dobrym miejscem na takie testy, ponieważ od wyniku jednych zawodów może zależeć końcowy rezultat wielu uczestników. - W tak ważnych startach powinno być jak najmniej czynników przypadkowych, a upadek na takiej skoczni może być właśnie takim przypadkiem – twierdzi Polka. Choć nikomu z trenujących nic się nie stało, a intencje organizatorów były dobre, w wyniku wielu protestów i zażartej dyskusji zdecydowano się na zniwelowanie kontrowersyjnego progu. Wtorkowy sprint odbył się już na trasie podobnej do tej z poprzednich edycji Touru.

 

Pomysł wykorzystania w biegach narciarskich elementu znanego ze ski crossu nie jest jednak nowy. Od kilku sezonów podobne, a nawet dużo bardziej rozbudowane połączenie stosuje producent napojów energetycznych, który w największych zimowych kurortach organizuje cykl Red Bull Nordix. Ale tam jedna hopka to zdecydowanie za mało. Są wall ride'y, strome zjazdy, piekielne podbiegi, a na koniec skocznia, na jaką wielu bałoby się wjechać na zjazdówkach. Startują setki chętnych: przez zupełnych amatorów, którzy muszą poradzić sobie w kwalifikacjach, po tuzy nart klasycznych z Petterem Northugiem i Marcusem Hellnerem na czele. Srebrno-niebieska impreza odwiedziła już m.in. Špindlerův Mlýn czy słynne wzgórze Holmenkollen. Na pierwszy dzień wiosny 2015 zaplanowano także wizytę w Sztokholmie. Są ogromne emocje i to, na co uwagę zwróciła Justyna Kowalczyk – zainteresowanie.

 

Pozytywy płynące z takiego przedstawienia narciarstwa biegowego są jasne. Kojarzona czasem z babciną i nudną dyscyplina sportu przedstawiana jest młodzieży jako coś cool, czego warto spróbować. Napędza to zainteresowanie i przyciąga na trasy coraz więcej chętnych. Ale czy takie praktyki powinno się stosować w najważniejszych zawodach globu? Opinia zawodników i trenerów właśnie została wyrażona.

 

MICHAŁ CHMIELEWSKI

fot. Tomasz Kalemba, Onet.pl