Część I rozmowy z profesorem Szymonem Krasickim, kierownikiem katedry sportów zimowych AWF w Krakowie.

 

- Jak długo pracuje pan na uczelni?

- Pracuję dość długo, bo od 1970 roku. W październiku będzie to już 38 lat. Wcześniej pracowałem przez 3 lata w klubie AZS Zakopane i gdy biegaczki trenowane przeze mnie zdobyły kilka tytułów Mistrzyń Polski zaproponowano mi funkcję trenera kadr biegaczek. W tej roli byłem na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Grenoble (1968) i w Sapporo(1972). Nieskromnie powiem, że wyniki biegów sztafetowych (miejsca 5 i 7) uzyskane podczas tamtych Igrzysk do dzisiaj nie zostały poprawione. W kolejnych Igrzyskach (1976) uczestniczyłem, jako asystent trenara Edwarda Budnego. Nastepnie spędziłem 3 lata w Sarajewie trenując tamtejszych biegaczy i biathlonistów oraz pomagając w organizacyjnym przygotowania tamtejszych Igrzysk (1984). Uczestniczyłem jeszcze dwukrotnie w igrzyskach, ale już w całkiem innej roli. W Albertville (1992), jako komentator telewizyjny, w Nagano (1998), jako obserwator z grupą osób przygotowujących projekt "Igrzysk - Zakopane 2006".

 

- Mieszkał Pan w Dolinie Białego, a pańska rodzina pochodzi z Poznania. Jak trafił pan do narciarstwa? - Zawikłane były losy rodzin polskich po II Wojnie Światowej. Ojciec mój zginął w Oświęcimiu, matka została sama. Miała na utrzymaniu trójkę małych dzieci. Pracowała, jako kierownik Domu Związku Literatów „Astoria". Jak się mieszka w Zakopanem, to trudno nie zajmować się narciarstwem, wypadłem bardzo dobrze w biegach przełajowych i trener Janusz Kobylański zapisał mnie do AZSu Zakopane. W tym klubie spędziłem najpiękniejsze młode lata. Dużo trenowaliśmy i prezentowaliśmy wysoki, jak na tamte czasy, poziom sportowy. Niektórzy koledzy reprezentowali Polskę na Igrzyskach. A ja byłe tylko trzy razy na Uniwersjadach, za każdym razem przywożąc brązowy medal zdobyty wraz z kolegami w sztafetach.

 

- Chciałbym prosić Pana o parę słów na temat Pańskiej pracy wygłoszonej podczas konferencji z okazji obchodów urodzin Bronisława Czecha. Jaki nadrzędny cel przyświecał panu podczas pisania tej pracy?

- Tak się złożyło, że 1997 roku, czyli 11 lat temu byłem w Szwecji. W miejscowości Sundwal odbywała się kolejna edycja zawodów EYOF. Tam zauważyłem, że zawody są traktowane bardzo prestiżowo, z pełną oprawą, porównywalną do zawodów rangi Igrzysk Olimpijskich: flagi narodowe, przemówienia, medale, podium. Zauważyłem, że te dzieci i młodzież są bardzo dopingowani, stresowani, żeby uzyskiwać jak najlepsze wyniki. Pomyślałem sobie, ciekawe, co też będzie z nimi za lat 8, 10, 12? Czy Ci, którzy byli w tym czasie, w 1997 roku, na czołowych miejscach będą w ogóle odgrywać istotne role w sporcie? Stąd pomysł, żeby sprawdzić, co oni teraz znaczą w sporcie? Niestety, zdecydowana ich większość w sporcie już nie funkcjonuje.

- Czy wyniki osiągane przez zawodników w młodym wieku mają przełożenie na wyniki w „seniorach"?

- Nie mają w zdecydowanej większości przypadków! W referacie, o którym mowa powyżej, wzięliśmy pod uwagę 84 medalistów EYOF, biegaczy i zjazdowców, którzy startowali w tych zawodach w latach 1995 – 1999. Przyjrzeliśmy się temu, co oni zdziałali w 10 lat później (2005 – 2007). Tylko czwórka z 84 medalistów EYOF (42 biegaczy i 42 zjazdowców) zameldowała się jako seniorzy na pozycjach medalowych. Cztery osoby to jest bardzo mało. To niecałe 5 %. Około 25% medalistów EYOF bierze udział w zawodach sportowych, reszta w ogóle odpadła. To potwierdza moje przypuszczenia, że udział w tych zawodach nie prowadzi, w zdecydowanej większości, do osiągania wysokich wyników w wieku seniorskim. Takie zawody jak EYOF nie powinny w ogóle się odbywać.

Autor: mab
Źródło: własne