lotos

Przygotowana z wielkim rozmachem konferencja Polskiego Związku Narciarskiego dotyczyła tylko skoków i kombinacji. - Dzięki nim mamy fundusze na pozostałe dyscypliny – wyjaśnia prezes Apoloniusz Tajner.

 

Ogromna hala starej zajezdni zaadoptowana na elegancką restaurację, dziesiątki zaproszonych zawodników i trenerów, wyśmienity catering, obsługa, a do tego prowadzący wszystko dziennikarz TVP Sport, przedstawiciele Ministerstwa Sportu i Turystyki oraz największych sponsorów organizacji. Tak w skrócie wyglądała podsumowująca minioną zimę konferencja Polskiego Związku Narciarskiego. Wydawać by się mogło, że to przerost formy nad treścią i zapewne jest w tym część racji. Tyle tylko, że zorganizowana w środę konferencja to bardziej ukłon w stronę dużego sponsora niż któregokolwiek z zaproszonych sportowców. Przekonali się o tym ci, których obecność w Krakowie była praktycznie zbędna – biegacze i parunastu nienagrodzonych skoczków.

 

- Od jedenastu lat, rok w rok i zima w zimę Lotos pomaga nam na wielu płaszczyznach. To obok pieniędzy gigantyczne wsparcie w zakresie szkolenia młodzieży, o którego efektach nie muszę chyba mówić – stwierdził w kuluarach Apoloniusz Tajner zapytany przeze mnie o brak podobnych wydarzeń dedykowanych pozostałym dyscyplinom narciarskim w Polsce. Niewielu słyszało bowiem, by z podobną pompą zajmowano się nartami alpejskimi lub skicrossem, które – jeśli jakiekolwiek ceremonie mają – wyglądają przy tej ze „Starej Zajezdni” jak używane Daewoo Tico przy Land Roverze. Jedno z takich wydarzeń miało miejsce przed rozpoczęciem sezonu 2013/14. W krakowskim hotelu Radisson Blu pojawili się wówczas przedstawiciele konkurencji zjazdowych z najszybszym polskim narciarzem, Jędrzejem Dobrowolskim na czele. Było o przygotowaniach do Soczi, o celach wynikowych itd. Było też o dużych pieniądzach, które trzeba na te dyscypliny wyłożyć.

 

A te do Polskiego Związku Narciarskiego napływają głównie dzięki pracy, jaką piętnaście lat temu wykonywać zaczął Adam Małysz. Skoki narciarskie w Polsce to temat nośny, popularny i bardzo atrakcyjny. Sponsorzy wchodzą na kaski nawet średnio utalentowanych juniorów, bo i tak ich zdjęcia obejrzą tysiące kibiców. Reklamy na skoczniach podczas konkursów, bannery na reszcie obiektów i wszystkie inne kwestie marketingowe napędzają koniunkturę zasilając budżety samych zawodników lub całej organizacji. Bycie sponsorem narciarzy stało się cool. Wiedział o tym kilkanaście lat temu Lotos, który dziś nierozerwalnie kojarzy się z programem „Szukamy Następców Mistrza”. Grupa ma reklamy podczas Pucharów Świata, na kombinezonach, a nawet w telewizji (choć tu już PZN nie korzysta). A poprzez organizację takiej jak środowa konferencji jeszcze mocniej ukorzenia się w świadomości środowiska.

 

Związek wie, że współpraca z takim kolosem to same korzyści i wie też, że kolos zakotwiczył głównie przy skokach i po namowach i dyskusjach – także w kombinacji. Musiał pokazać swoją wdzięczność wobec partnera, choć dla kręcących nosem z pewnością była to niezła pożywka. A przy okazji nuda, chociaż miło oglądało się chłopaków odbierających za swoje osiągnięcia kilkutysięczne czeki. Można gdybać, czy jeśli PZN organizowałby wspólną galę dla wszystkich zainteresowanych, Lotosowi stałaby się krzywda. Można kwestionować sposób wydawania przez związek zarobionych pieniędzy albo to, że Lotos Cup rozwija się lepiej niż Bieg na Igrzyska. Ale przyznać trzeba uczciwie, że takiego partnera i takiego porozumienia narciarzom zazdroszczą wszyscy. I bez niego zrzeszonym w organizacji „nie-skoczkom” byłoby dużo trudniej.

 

Michał Chmielewski