Zima minęła. Za okanmi coraz częściej pojawiają się promienie słońca, a zawodnicy udali się na zasłużony odpoczynek po wyczerpującym sezonie. Kibice, choć spragnienie wiosny, jednocześnie tęsknią za cotygodniowymi romansami z konkursami. Wychodząc im naprzeciw, przypominamy wydarzenia, w które obfitował miniony sezon. W wyjątkowym, alfabetycznym skrócie.
A jak aura, kapryśna i dająca się we znaki nie tylko zawodnikom, ale i organizatorom czy kibicom. Wiatr o prędkości huraganu? Proszę bardzo. Śnieg padający na nosy kombinatorów i kibiców w Seefeld? Czemu nie! Brak białego puchu i związane z tym odwoływanie zawodów? Mówisz, masz. Ofiarami kapryśnej i wyjątkowo zmiennej pogody padły w minionym sezonie niemieckie Klingenthal czy francuskie Chaux-Neuve, jednak to ostatnie wyszło obronną ręką, przekładając zawody o tydzień. O Kuusamo (a w zasadzie Ruce), gdzie śnieg i wiatr są tak pewne jak Boże Narodzenie, szkoda w ogóle pisać. Co ciekawe, Finowie uratowali swoje zawody w dwuboju i znaleźli się w planowanym na przyszły sezon kalendarzu. Pytanie, na jak długo…
B jak brak… pieniędzy, zaplecza, zagranicznych obozów i środków transportu. Nie ma się co oszukiwać – polscy kombinatorzy przy skoczkach wyglądają jak ubodzy krewni. Trenują w Polsce, a zagraniczne przygotowania to raczej ewenement, a nie codzienność. Obrazki pokazujące wielogodzinne podróże samochodem z zawodów PŚ do Polski nikogo nie dziwią. Na przekór tym przeciwnościom losu podopieczni Wantuloka osiągali najlepsze rezultaty od lat. Pytanie tylko, czy ktoś, kto mógłby coś w tej kwestii zmienić, w końcu wybitne jak na polskie warunki wyniki zauważy…
D jak drużynowa walka między Niemcami i Norwegami. Nie od dziś wiadomo, że zespołowy prym w kombinacji wiodą Norwegowie, jak sama nazwa wskazuje, ojcowie kombinacji, oraz Niemcy. Nie inaczej było w tym sezonie i choć w liczbie triumfów w konkursach drużynowych lepsi okazali się Norwegowie (wygrane w Val di Fiemme i Schonach, a Niemcy tylko w Lahti), to ostatecznie Puchar Narodów trafił w ręce naszych zachodnich sąsiadów. Co ciekawe, zawodnicy z Kraju Wikingów nie mają też szczęścia do Kryształowych Kul – ostatnim reprezentantem z dalekiej północy, który trzymał w swoich rękach ów kryształowy prezent, był Vik Engen Bjarte. Czynił to dwukrotnie – w sezonie 1997/98 i 1998/99. Od tego czasu Norwegowie triumfy, owszem, święcili, ale tylko w poszczególnych zawodach, a w klasyfikacjach generalnych jedynie drużynowo – ostatnio w 2012 roku.
E jak Eric Frenzel. Właściwie powoli brakuje słów na wyczyny Niemca, które nie tyle wygrywa, co często deklasuje rywali bądź też dokonuje rzeczy, wydawałoby się, niemożliwych. Tak było m.in. podczas kończących zmagania w Nordic Combined Triple finałowych zawodów w Seefeld. Wielu myślało, że upadek, który Niemiec zaliczył w serii skoków, pozbawi go szans na końcowy triumf, a tymczasem obecnie już czterokrotny triumfator sezonu dokonał niemożliwego, odrobił straty i pokonał Akito Watabe, który marzył o wygranej, a jednak z powodu słabego biegu znów musiał obejść się smakiem. Mistrz olimpijski z Soczi (skocznia normalna i bieg na 10 kilometrów) ma już na swoim koncie 31 indywidualnych triumfów i łącznie 53 lokaty na podium. Wprawdzie do 40 wygranych (i 90 pozycji w czołowej trójce) Manninena jeszcze Niemcowi trochę brakuje, ale przed niespełna 28-letnim zawodnikiem z pewnością kolejne lata kariery. Ma czas na bicie wielu rekordów.
F jak fińska kombinacja. W upadku. My, Polacy, lubimy narzekać. A to na złą pogodę, a to na brak sportowych wyników, a to na trenerów, którzy psują talenty. Na szczęście ten sezon w kombinacji pokazał, że potencjał jest, tylko nie każdy go widzi. Pytanie, co mają powiedzieć Finowie. Jedynym jasnym punktem minionego PŚ w ich wykonaniu były występy Ilkki Heroli, który regularnie wskakiwał do pierwszej dziesiątki, a nawet plasował się na podium (Lillehammer). Spośród pozostałych sześciu reprezentantów Suomi punktowało owszem, trzech, ale każdy tylko raz. Upadek dwuboju w Kraju Św. Mikołaja uwidoczniły z pewnością wyniki krajowych mistrzostw rozegranych już po zakończeniu PŚ, w których powracający do rywalizacji Hannu Manninen otarł się o podium. Ech, gdzie te czasy, w których był Manninen i długo, długo nikt?
I jak infekcje. Czuję, że gdybym miała policzyć, ile razy na facebookowym profilu Mateusza Wantuloka pojawiło się hasło „walczymy z chorobą”, to palców jednej ręki by mi nie starczyło. Jak nie chorował Adam Cieślar, to gorzej czuł się Paweł Słowiok. I tak w kółko. Tym samym kilka razy Polacy tracili szansę na poprawienie rezultatu uzyskanego po skokach. Kto wie, czy gdyby nie stracone biegi, Adam Cieślar nie miałby pod koniec sezonu szansy na start w finałowych zawodach w Schonach. Może za rok?
K jak kontuzje. Zostajemy w tematyce lekarsko-szpitalnej, bowiem przeziębienia, grypy i inne choroby mniejszego kalibru to nie wszystko, co trapiło kombinatorów w minionym sezonie. Zdarzały się i kontuzje. Z urazem walczył przede wszystkim Szczepan Kupczak, który po groźnym upadku w Ramsau musiał wycofać się z rywalizacji na niemal dwa miesiące. Wybity bark nie pozwolił na szybki powrót do formy – o ile skoki szły Szczepanowi bardzo dobrze, o tyle utrata siły w mięśniach rąk uwidaczniała się na trasie biegu.
N jak nowi trenerzy Polaków. Bardzo dobrzy trenerzy. Jeden – Mateusz Wantulok, który ledwo co zakończył sportową karierę i z kolegi z zespołu stał się szkoleniowcem. Drugi – Jan Szturc – człowiek-legenda polskich skoków nie raz i nie dwa pomagający Małyszowi w chwilach kryzysu. Bez wątpienia wnieśli do kadry coś nowego, a to przyniosło wyniki najlepsze od lat. W polskiej kombinacji coś drgnęło, a zawodników z pewnością stać na regularne zdobywanie punktów. Czy to udowodnią w kolejnym sezonie pod skrzydłami duetu Wantulok&Szturc?
S jak skoczny talent Riibera. Oj, ile byśmy dali, by na naszym podwórku pojawił się młody, zdolny 18-latek, który swoimi skokami, a także całkiem niezłymi występami na biegowej trasie zachwyci świat. Kimś takim był z pewnością Jarl Magnus Riiber, który w norweskiej mekce spotów zimowych – Oslo – spełnił swoje marzenie i wygrał zawody PŚ po raz pierwszy w karierze. Miejsc na podium zanotował jeszcze cztery – dwa drugie i dwa trzecie. Niestety, znalazł się też w gronie zawodników, którym nie dopisało szczęście – Norweg w czasie drużynowego sprintu w Lahti nabawił się kontuzji i ostatecznie podjął decyzję o wycofaniu się z dalszej rywalizacji w minionym sezonie. I choć na swoim koncie miał także „wpadki”, jak choćby pomylenie trasy w indywidualnych zawodach w mieście gospodarzy przyszłorocznych MŚ, to możemy być pewni, że ma jeszcze wiele do pokazania i udowodnienia. Nam, kibicom, ale przede wszystkim sobie. Może to on będzie kiedyś tym, który przełamie kilkunastoletni okres bez Kryształowej Kuli u ojców kombinacji?
U jak upadki. A tych było niemało. Przede wszystkim wspomniane już, a skutkujące kontuzją upadki Szczepana Kupczaka i Jarla Magnusa Riibera. Co ciekawe, obaj panowie uszkodzili bark i w obu przypadkach nie mogliśmy zobaczyć ich w polskiej telewizji. Biegu z Ramsau Eurosport nie transmitował, a niewłaściwego użycia kija przez Riibera, które to spowodowało kontuzję, kamery operatorów nie uchwyciły. Do tego doszły też upadki na skoczni, na szczęście niegroźne – Erica Frenzela w Seefeld spowodowany opadami gęstego śniegu czy też Jarla Magnusa Riibera w Trondheim.
T jak telewizyjne transmisje. Albo, jak kto woli, ich brak, choć trzeba przyznać, że wraz z upływającym sezonem było w tej materii coraz lepiej. O ile by zobaczyć zmagania w Ramsau, trzeba było posiłkować się austriackimi kanałami internetowymi, o tyle w drugiej połowie zimy Eurosport coraz częściej pokazywał zarówno skoki (na żywo bądź też skrót nieco później), jak i bieg, co ułatwiło pracę Skipola, bowiem pisanie relacji z biegu, którego nie można oglądać, jest niestety trudne, żeby nie powiedzieć niewykonalne. Mamy nadzieję, że ten pozytywny trend, dzięki któremu coraz więcej biegów pojawiało się na antenie Eurosportu, zostanie utrzymany.
W jak wiecznie drugi Akito Watabe. Nie ma co – liczba „dwa” ewidentnie prześladuje Japończyka. Nie dość, że po raz trzeci w karierze (a drugi z rzędu) zajął drugie miejsce w klasyfikacji generalnej PŚ, to jeszcze aż ośmiokrotnie plasował się na drugim stopniu podium poszczególnych zawodów. Przegrywał nie tylko z Ericiem Frenzelem, ale i jego kolegami, Johannesem Rydzekiem i Fabianem Riessle, oraz Jarlem Magnusem Riiberem. Tym samym w sezonie 2015/16 nie odniósł żadnego triumfu, ostatni zapisał na swoim koncie 14 marca 2015 w norweskim Oslo. Cóż, na odwrócenia „złej karty” będzie musiał poczekać do kolejnej zimy… To w końcu tylko 7 miesięcy.
Z jak zaplecze. Niestety – niewielkie. Wprawdzie Paweł Chyc i Paweł Twardosz czy też Kacper Kupczak oraz Michał Gut-Chowaniec minionej zimy pojawiali się w zawodach Pucharu Kontynentalnego, to jednak o punkty było zazwyczaj ciężko. Na pochwałę zasługuje jednak 6. miejsce zajęte przez Pawła Chyca na Igrzyskach Olimpijskich Młodzieży w Lillehammer. Po cichu kibice dwuboistów i sami dwuboiści mogą marzyć o drużynie na IO w PyoengChang. Bo w końcu, jak mawiał Walt Disney, jeśli potrafisz o czymś marzyć, potrafisz te marzenia spełniać.
Ż jak życiowe sukcesy Polaków. We włoskim Val di Fiemme Adam Cieślar zajął 18. miejsce w zawodach PŚ w kombinacji, najlepsze od… 24 lat, Ostatni raz wyżej był Stanisław Ustupski, który w Trondheim w 1992 roku uplasował się na 15. pozycji, będąc jednocześnie jedynym w historii biało-czerwonym, któremu udało się wskoczyć i wbiec na podium PŚ w dwuboju (2. lokata w styczniu 1989 w austriackim Breitenwang). Dzień wcześniej zawodnik z Wisły był 19., a wcześniej, w Lahti, 29. I 25. w Ramsau. Dwukrotnie punktował też w norweskim Lillehammer (23. I 27. pozycja). Najlepsze osiągnięcie w karierze zapisał na swoim koncie także Szczepan Kupczak – jego nazwisko na liście wyników w szczęśliwym dla Polaków Lillehammer znalazło się przy liczbie 20. I chociaż wszyscy wiemy, że o powtórzenie rezultatu Ustupskiego będzie naprawdę trudno, być może kiedyś się doczekamy. Jak na razie gratulujemy podopiecznym Mateusza Wantuloka i samemu Mateuszowi, czekając na kolejne zawody. Te już podczas Letniej Grand Prix.
KaEn