lahti

- Nie pamiętam zimy, w której byłoby aż tak fatalnie – mówi o frekwencji na trybunach wieloletnia attache biało-czerwonych w Lahti Małgorzata Juvonen. Przez wszystkie dni 91. Ski Games trybuny żadnego z obiektów ani razu nie wypełniły się nawet w połowie.

 

To, że trybuny wokół skoczni narciarskich nie są pełne, jeszcze da się zrozumieć. Ale że więcej pustych niż zajętych krzesełek było również na stadionie biegowym świadczy o tym, że gospodarze Pucharu Świata i mistrzostw świata w Lahti stanęli przed poważnym problemem. Jego rozwiązanie musi nadejść szybko, jeśli w kolejnych latach legendarne miasteczko nie chce stać się w FIS pośmiewiskiem i pierwszym punktem do wykreślenia z kalendarza.

 

Jakie mogą być przyczyny postępującego odwrotu zainteresowania Finów od zawodów w narciarstwie klasycznym? Od kilku zim skoczkowie praktycznie nie istnieją. Poza nieco fartownym zwycięstwem w Innsbrucku byłego kombinatora (swoją drogą mieszkańca Lahti) Anssiego Koivuranty stanowią cień drużyny sprzed dekady. Kibice tęsknią za lotami Mattiego Hautamaeki czy Janne Ahonena. Teraz nie zastępuje ich nikt. Kombinacja? To specjalność, której FIS systematycznie gotuje piekło i zrzuca ją w przepaść zapomnienia. - Jeśli nic się nie zmieni, MKOl może wycofać dwubój z programu igrzysk olimpijskich – alarmował rok temu w rozmowie ze Skipolem prezydent federacji narciarskiej Gian Franco Kasper. Finowie – tak jak kiedyś do 15-16 roku prawie obowiązkowo trenowali w klubach obie konkurencje – dziś szybko decydują się na jedną. Efekt? Na Salpausselce jedyny przyzwoity wynik dał gospodarzom 6. i 8. indywidualnie Ilkka Herola. Drużynowo obie ich ekipy uplasowały się niżej niż 9. biało-czerwoni. To – jak i pikujące w dół męskie biegi – nie zachęca do wielogodzinnego marznięcia. Bo poświęcać można się dla idoli, a tych jest coraz mniej.

 

- Był jeszcze dla fińskich biegów dobry czas w Soczi. W igrzyskach olimpijskich zdobyliśmy złoto i dwa srebra. Ale na co dzień w Pucharze Świata? Jakoś trzymają się kobiety, ale faceci nie nawiązują do sukcesów, które przez dekady przyciągały fanów na trasy. A nie ma co się oszukiwać, że panowie są od kobiet większym sportowym magnesem – uważa jeden z pracujących w obsłudze Finów, z którym zjeżdżam samochodem spod parkingu pod najazdem dużej skoczni. Te słowa potwierdza mieszkający w Lahti od 1990 roku Polak Stanisław Okas. - Jak nie ma sukcesów, to kto przyjdzie na stadion? Trudno się dziwić, że niewielu ma ochotę płacić za oglądanie porażek reprezentantów własnego kraju – zauważa.

 

Wieloletnia attache reprezentacji Polski podczas fińskiego przystanku Pucharu Świata Małgorzata Juvonen wspomina czasy, gdy ścieżkami między arenami Salpausselki trudno było przejść. - Teraz na trybunach jest może jedna czwarta tłumów, które pojawiały się tu przed kilkoma laty. I nie mam na myśli wcale mistrzostw świata sprzed piętnastu lat, bo to trochę inna bajka, ale normalne pucharowe weekendy, które podniecały okolicznych mieszkańców. Lahti Ski Games to było coś. Jak widać, dzisiaj sport przegrywa i gospodarze MŚ na rok przed imprezą mają kłopot – mówi Juvonen.

 

Oczekiwania organizatorów mimo sromotnej porażki są śmiałe, bo wedle szacunków, żeby wyjść na tzw. „finansowe zero”, sprzedanych musi zostać aż 200 tys. wejściówek. A te do najtańszych nie należą, co pokazała zakończona w niedzielę próba generalna. Już teraz portfele fanów musiały otwierać się szeroko, a żeby wejść jednego dnia na obiekty z całą rodziną podczas MŚ 2017, należy liczyć się z wydatkiem minimum 66,5 euro. Karnet na wszystkie dni kosztuje prawie 900 euro. W zapełnieniu trybun za dwanaście miesięcy ma pomóc bogaty program artystyczny i – nie ma co ukrywać – goście z zagranicy, którzy tłumnie najadą stutysięczne miasteczko nad Jeziorem Wodnym. - Liczymy, że odwiedzą nas zakochani w skokach Polacy, fanatycy biegów Norwegowie czy Szwedzi, a także Słoweńcy i m.in. Niemcy. To będzie święto wielu narodów i takich chcemy mistrzostw – snuje sekretarz generalny Lahti 2017 Janne Leskinen. Tuż po niedzielnych zmaganiach na maile dziennikarzy przyszedł komunikat, w którym czytamy że owszem, „w tym roku liczba sprzedanych biletów była niższa, niż oczekiwaliśmy, ale na przyszły rok sprzedanych lub zarezerwowanych wejściówek mamy już 25 tys. To więcej niż w podobnym terminie miało Falun i Oslo.” Czy skończy się to dobrze i pozostałe 175 tys. kibiców także zdecyduje się na podróż do krainy jezior? Pokaże czas. Prawdą jest jednak, że 91. Lahti Ski Games pokazały, iż nawet w mekce narciarstwa klasycznego magia dwóch desek może przestać działać. Przez trzy dni Pucharu Świata było tu smutno, nudno i cicho.

 

Z Lahti Michał Chmielewski