patkowski

Tegoroczna trzecia edycja Wejherowskiego Ultramaratonu Nartorolkowego była dla mnie wyzwaniem pod kilkoma względami. Pierwszym i oczywiście najtrudniejszym wyzwaniem jakie przed sobą postawiłem było pokonanie trasy Maratonu (80km) stylem klasycznym. Zależało mi na tym by pokonać tę trasę w czasie nie przekraczającym pięć i pół godziny. Dlatego przygotowania do tej imprezy rozpocząłem tuż po zakończeniu sezonu narciarskiego.

 

Tygodnie płynęły dość szybko, forma rosła a z nią zniecierpliwienie i chęć startu w Wejherowie. W końcu spragniony rywalizacji dobiłem do przystani w Swarzewie gdzie bezpośrednią bazę przed maratonem  obrał nasz Team. Miejsce urokliwe, z widokiem na Zatokę Pucką. Niestety mateczka natura starała nam się jak może uprzykrzać przygotowania do tej imprezy. Deszcz, ziąb, silny wiatr to te najważniejsze „atrakcje” jakie nam serwowała. Cała sobota to pasmo ciągłej pluchy. Ale długodystansowiec nie takie „atrakcje” jest w stanie przeżyć. Udało nam się nawet wyskoczyć na krótki trening nartorolkowy na trasę maratonu. Po powrocie gdy już udało nam się podsuszyć, odkuć błocko i wyczyścić nasz sprzęt, poczuć można było narastającą gorączkę przedstartową. W ramach odstresowania i zaklinania pogody część teamu ta zwana Dywizją Południową, wybrała się na poskromienie Bałtyku. Czyli szybką kąpiel w jego jakże „ciepłych” wodach… Druga część w tym czasie miała lekko mówiąc na końcu grotu takie atrakcje i w tym czasie zagłębiła się w dysputy typu kto komu i dlaczego na trasie. Oczywiście nie zabrakło również cennych rad które miały mi pomóc pokonać dystans od bardziej zaawansowanych stażowo kolegów z teamu. W końcu to miał być mój debiut w drużynie (team poniżej na zdjęciu).

 

Poranek czyli jak mi się nie chce…

POBUDKA!!!! Wydarł się mój budzik o godzinie … czwartej. Za ścianą słyszałem rozmowy Kuby z Pawłem. Aha… Nie tylko ja nie mogę spać. Do godziny szóstej kiedy była ustalona właściwa pobudka przewalałem się z boku na bok. Za oknem ciemne chmury, zimo, wilgotno. Jedyna myśl jaka mi skakała po głowie to ta że może by tak wszystko walnąć i wyjechać w Bieszczady…? Podzieliłem się nią z chłopakami i o dziwo powiedzieli mi że ok. Dobra ale jutro! Taaa… No to wstajemy i do boju. Posiłek, ubieranie, pakowanie i w końcu wyjazd na linię startu.

 

No to lecimy w stronę słońca…

Start zaplanowany był na godzinę ósmą trzydzieści. W między czasie wytrwałość (niektórzy twierdzili że wieczorne zaklinanie aury) i wiara przyniosły nam poprawę pogody. Było mokro i ślisko na trasie ale za to nie padało. Start odbył się z niewielkim opóźnieniem. Ruszyliśmy razem na wszystkie dystanse. Począwszy od 40km , skończywszy na tych co na 160km. Moich 80km okazałem się jedynym zawodnikiem biegnącym techniką klasyczną. Wiedząc o tym starałem się pobiec tak by dobrze rozłożyć siły na cały dystans. Nikogo  nie goniłem. Niestety efektem tego było pozostanie z tyłu za stawką biegaczy. Tu również uwidoczniły się różnice sprzętowe. Systematycznie traciłem do najlepszych. Na około 35km przytrafiło mi się niecodzienne zdarzenie. Na jednym z odcinków gdzie wcześniejszy deszcz naniósł sporą ilość zanieczyszczeń moja nartorolka złapała kamień który dostał się do środka profilu mojej nartorolki. Co jakiś czas blokując koło. Było to o tyle niebezpieczne że w każdej chwili mogłem wyjść jak Adam Małysz z progu w kierunku zeskoku niestety bez możliwości zastosowania telemarku. Od tego czasu moja technika klasyczna trochę zaczęła przypominać szuranie laczkami po dywanie. Niestety kamień był na tyle duży że nie byłem w stanie sam go wyjąć. Na szczęście bez większych przygód dotarłem do Pit-stop-u gdzie od Kuby dostałem nartorolki na których ukończył bieg na 40km. I się zaczęło…

 

 

skipol team

 

Hantele, hantele… Czyli dajcie mi skrzydła…

Już pierwsze odbicie kijkami pokazały że moje tempo na pożyczonych nartorolkach będzie o wiele szybsze niż na moich. Siła którą wydatkowałem dotychczas pozwoliła mi na ekspresowe odrabianie strat do biegnących przede mną zawodników. Bieg zaczął mi sprawiać dodatkową nieopisaną przyjemność. Ponieważ biegaliśmy w stu procentach po obszarze leśnym mój uśmiech był ala wesoły motocyklista… Wiecie dlaczego i jak rozpoznać takiego? Nie? O tym na końcu. Wracając do biegu. Połykałem kilometry z prędkością dotąd dla mnie nieosiągalną. Na początku ostatniego 20-sto kilometrowego okrążenia zorientowałem się że biegnę na czas poniżej pięciu godzin. Darłem ile wlezie, nartorolki niosły mnie nieprawdopodobnie… Górki które wcześniej odczuwałem biegnąc na moich nartorolkach teraz okazywały się zjazdami… Na metę wpadłem ostatni… Ale pierwszy na klasykach z czasem 4 godziny i 56 minut. Choć przez głowę przebiegła mi myśl że może by tak polecieć na 160km? Powiem Wam… Byłem szczęśliwy choć ostatni. Bardzo zmęczony ale szczęśliwy. Dałem z siebie wszystko. Do tego należy powiedzieć że przez cały dystans towarzyszyli nam wspaniali kibice, którzy zagrzewali mnie i innych do walki z dystansem, pomagając na punktach żywieniowych, częstując nas dobrym słowem i denaturatem ( oczywiście ten denaturat okazał się izotonikiem) :)

 

Czas refleksji… Nie jesteś sam.

Ta impreza to nie tylko rywalizacja. Była ona dla mnie w dużej mierze przyjemnością z obcowania z ludźmi. Osobami podobnie jak ja zakręconymi na punkcie nart, nartorolek. Czerpiących przyjemność z obcowania ze sobą wzajemnie. Dopingujących i dopingowanych. Ludzi wiecznie młodych i uśmiechniętych. Serdecznych. Tak tam w Puszczy Darżlubskiej  tętni życie Polskich Nartorolek. Jedno słowo które jest w stanie wyrazić to co zrobiła ekipa Ultramaratonu 140.pl to „Niezwykłość”. Bo jakim trzeba być człowiekiem by skupić wokół siebie tylu ludzi z takim nastawieniem? Niezwykłym!

Kto nie był niech żałuje… Następna okazja mam nadzieję za rok.

Z tego miejsca dziękuję organizatorom, wolontariuszom, i wszystkim osobom które przekazały mi wiele pozytywnej energii w ten piękny słoneczny łykend. Bo słońce było przez cały czas w Nas!

I do tego ten gest! Cała kasa wpisowego przekazana potrzebującym dzieciakom. Mega!

 

Musaszi.

P.S.

Wiecie po czym poznać wesołego motocyklistę? Nie?

Po komarach na zębach… ;)