staręga maciej

I się zaczęło. Jesteśmy po pierwszych zawodach w sezonie. Trzeba przyznać, że mimo iż nie jest to PŚ, zawsze te pierwsze starty są ciężkie do zniesienia psychicznie. W głowie zadajesz sobie pytania: Czy jesteś dobrze przygotowany? Jak rozegrać bieg? Jak będę się czuł? Czy dobrze wytestowałem i dobrałem narty? Ogólnie jest dużo niewiadomych, bo w końcu to pierwszy poważny test na nartach, a to potęguje stres.

 

 

Potem jednak stajesz na starcie i zaczyna się to znajome tikanie 5.. 4.. 3.. 2.. 1.., a potem wszystko znika. Zostajesz tylko Ty, trasa i narty. W jednym momencie stres zamienia się w dawkę adrenaliny, którą Twoja głowa i organizm muszą odpowiednio przyjąć. Jeżeli zaczniesz dozowanie zbyt wolno, bieg minie, a Ty oprzesz się na kijach i pomyślisz „kurde mogłem jeszcze dołożyć”, a to zła opcja, bo czas nie stoi w miejscu i żeby się liczyć na każdym biegu trzeba dawać z siebie wszystko. Z kolei jeżeli dopuścisz przypływ hormonu walki zbyt szybko, rozpoczniesz za mocno i za bardzo będziesz chciał - usztywniasz się, mięśnie są cały czas spięte i po paru kilometrach jesteś ugotowany, a organizm mówi stop.

 

Tak też było w moim wypadku na 10 km klasykiem. Chciałem, bardzo chciałem pokazać wszystkim jak jestem mocny, jak wiele pracowałem w sezonie przygotowawczym, jakie to daje efekty. Jednak sport to nie praca na taśmie w fabryce, gdzie każdego dnia robisz to samo, aż w pewnym momencie dochodzisz do takiej wprawy, że wyłączasz myślenie i wykonujesz swoje zadanie automatycznie, szybko i dobrze. W tej dziedzinie musisz, być zawsze odpowiednio skoncentrowany, nastawiony, zmotywowany. Musisz wierzyć w siebie, a zarazem zachować spokój, chłodną głowę, żeby nie Twoje myślenie nie blokowało organizmu. Do tego dochodzą czynniki zewnętrzne, warunki, narty, no i oczywiście rywale, którzy kurcze zawsze są mocni, bo ze 150 chłopa jakiś musi mieć akurat swój dzień i dobrą dyspozycję.

 

Ja byłem jednym z tych gości na sprincie. Choć na początku byłem sfrustrowany po pierwszym nieudanym biegu, to dostałem tyle wsparcia od innych ludzi, że po prostu nie wypadało dalej się martwić. Przestawiłem myślenie na walkę w sprincie i odpaliło. W głowie zakodowałem sobie, że „mam zrobić swoje” i chyba to zrealizowałem. Do tego świetnie przygotowane narty przez serwis i wynik zaskoczył – dosłownie zaskoczył. Choć wiedziałem w duchu, że stać mnie na takie bieganie to jednak byłem zaskoczony z jaką lekkością udało mi się to osiągnąć. Jasne nie miałem tyle kilometrów w nogach, tempem startowym co koledzy z kadry, czy inni zawodnicy (co też ma znaczenie w sprincie), ale na prawdę myślę że było dobrze mimo to.

 

Podsumowując zawody mogę powiedzieć, że marzę tak jak Justyna Kowalczyk opisała w swoim felietonie na sport.pl (Kanapki_na_drzewach__gwiazdy_przed), żeby być uniwersalnym zawodnikiem, by biegać dobrze i sprinty i długi biegi. Jednak chyba mam inne predyspozycje i ten sprint mnie lubi, więc postaram się aby w sezonie dalej robić swoje. „Zaskakiwać” (pozytywnie oczywiście) siebie i Was kibiców, a na dobre biegi długie jeszcze też przyjdzie czas!!!

 

Maciej Staręga