Za nami kolejne w tym sezonie zmagania z cyklu Pucharu Polski w biegach na nartorolkach. Zawitaliśmy na Śląsk i od razu zrobiło się jakoś tak… bogato. Dopisali zawodnicy, sponsorzy. Z mojego punktu widzenia sobotnie zawody - Beskidy Bez Granic, to najlepsze zawody w całym cyklu. Nie umniejszając rangi pozostałych imprez, tą wyróżnia poziom trudności.
Koniec biegania po torach, torkach, trasach i traskach, na 1 czy 2,5 km, tylko 10 km pod górę przez duże „G” (jak na nasze warunki). Do tego techniką klasyczną… marzenie! Jeśli chodzi o odczucia z biegu to nasuwa mi się jedno określenie – rewelacja. Rozważne pierwsze kilometry, szybkie rozstanie z czołówką i walka na miarę własnych możliwości. Liczbę treningów klasykiem w tym roku nawet stolarz policzyłby na jednej ręce, a sumę kilometrów na nich pokonanych z pewnością wyrazi liczba dwucyfrowa. Stąd duże problemy z utrzymaniem równowagi i rytmu biegu w trakcie pokonywania największych wzniesień z tzw. odbicia. Wracając do biegu, długo wiozłem się za zawodnikiem nr 22. (sprawdziłem na wynikach, to Przemek Zawada). Wykorzystałem go ile się dało, a dalej to już ile fabryka dała do mety, za uciekającym numerem 7 (rzut okiem na wyniki – Andrzej Pradziad). Uciekł. Na mecie wielkie zmęczenie oraz zadowolenie, że dałem z siebie wszystko, co dało 12. miejsce OPEN i 4,5 min. straty do zwycięzcy, Maćka Staręgi.
Żeby nie było zbyt cukierkowo wytknę organizatorom niesprawiedliwe, w paru przypadkach, USTAWIENIE listy startowej oraz te nieszczęsne, wypinające się przy każdym mocniejszym odbiciu, wiązania – uniwersal pilot w większości rolek. Współczuję rywalom, mi się udało. Tyle do poprawy.
Niedziela to Rollsprint w Bystrej Śląskiej. Największą zaletą tych zmagań jest stałe miejsce, dystans i forma ich rozgrywania (2800m, mass start F). Z ciekawością przeglądałem wyniki z lat poprzednich porównując wyniki. I co? Osiągnąłem swój najlepszy czas – 7:01. To nic, że dało to jedynie 18 miejsce OPEN. To nic, że czterech juniorów B okazało się lepszych. Latka lecą. 30 sekund do zwycięzcy, Konrada Motora, to dobry wynik. Sam bieg to ostra walka ramię w ramię z rywalami. Jak co roku przytrafił się komuś złamany kijek. Numeru, tym razem, nie podam bo w tym biegu wszystko dzieje się bardzo szybko. Tak szybko, że niektórzy za wcześnie zaczynają finisz i nie wytrzymują tempa biegu do końca. Efektem czego na ostatnich 100m wyprzedziłem trzech rywali, którzy wyprzedzili mnie na ok. 300m przed kreską. Wredny bieg, cały czas lekko pod górę, co wymusza ciągłą pracę bez wytchnienia. I to jest właśnie najbardziej charakterystyczna cecha tych zawsze świetnie zorganizowanych zawodów.
Ze Śląska zabrałem jak najlepsze wrażenia i z przyjemnością wrócę za tydzień do Marklowic. Dziękuję Przemkowi za sobotę i pozdrawiam wszystkich, pozostawiając Wam interpretację tytułu wedle uznania.
Wojtek SMYKowski
foto: archiwum autora